O tym, czym jest, jaka jest moja własna tożsamość, można nie pomyśleć nigdy – przez całe życie. Rzadko kto zadaje sobie takie „głupie” pytania, normalny człowiek nie ma czasu na filozofię i nie czuje jej palącej potrzeby. Własne „ja” i tak czuje się w sobie, cudze – zawsze jakoś dziwaczne, czasem śmieszne, a często irytujące – widzi się naokoło: „ludzie som różne - i tyle, kto by się tym zamartwiał…”. Czasem jednak ta tożsamość człowieka, albo  tożsamość ludzkiej zbiorowości, która czemuś zaczyna czuć się wspólnotą, okazuje się ważną. Staje się przedmiotem analiz, sporów, mówią o niej psychologowie, socjologowie, wreszcie na swych straganach umieszczają ją politycy. Wtedy okazuje się, że sprawny handlarz może i na tożsamości – własnej czy cudzej – zrobić niezły interes. Równocześnie ktoś inny – w imię tejże tożsamości – zginie wtedy w okopie jakiegoś frontu, w więziennej celi, czy w obozie koncentracyjnym, który okaże się obozem zagłady. W krematoriach samego Auschwitz-Birkenau zapłaciło za swą tożsamość ponad milion ofiar. Tak, ludzie rzeczywiście som różne. Chociaż czasem podobne…

Co o ludzkiej tożsamości powiadają intelektualni spece od nauk humanistycznych? Definiują ją różnie, ale z ich wywodów wyłania się pewne jądro wspólne. Pojęcie tożsamości jest zakorzenione w filozofii człowieka i w wyrastającej z niej antropologii. Odbija się w nim napięcie między autonomią każdej odrębnej indywidualnej osoby ludzkiej, a zakorzenioną w naszej naturze potrzebą i poczuciem realnej przynależności do ludzkiej zbiorowości, w której chce się dostrzegać wspólnotę. O mojej tożsamości świadczy moja niepowtarzalna indywidualność i moje uczestnictwo w jakiejś wspólnocie. A więc – wracając na chwilę do dziecięcego słownika – liczy się dany Bobuś, ale także niedookreślony precyzyjnie przez nikogo zbiór czy kategoria osób, o których tenże Bobuś chce myśleć - a czasem nawet i mówić - „my”.

Niepowtarzalna indywidualność każdej osoby ludzkiej jest łatwa do przyjęcia i zrozumienia dla człowieka, który wierzy i czuje, że jest stworzeniem Bożym. Bóg nie posługuje się sztancą, nie wypadamy Mu z żadnej taśmy produkcyjnej. On jest Artystą, Twórcą dzieł pojedynczych, więcej: jest Ojcem każdego z nich... Ale ta unikalność każdego z nas okazuje się dostrzegalna i jest przyjmowana także przez ogromną większość myślicieli, którzy obecności i sprawczości Boga w świecie nie widzą i nie biorą pod uwagę. Liczenie ludzi na sztuki - i na pęczki - wydaje się powierzchownym zabiegiem praktycystycznej statystyki, a znane z obozów koncentracyjnych zastępowanie nazwisk więźniów kolejnymi numerami traktujemy jak obrażający ich ludzką godność wstęp do następujących potem zbrodni. Osobiste imię uznajemy za pierwszy symbol odrębnej i ważnej tożsamości każdego człowieka.

Od tej niepowtarzalnej indywidualności, osobności osoby ludzkiej (pomyślcie, proszę, chwilę nad tym dziwnym,  spotykanym bodaj tylko w języku polskim, zestawieniu brzmień wyrazów „osoba” i „osobny”: skąd to podobieństwo, pachnące jakąś dawną - czyżby naszą własną, polską - nie do końca sformułowaną myślą filozoficzną?), otóż od tamtej sprawy trudniejsza jest kwestia drugiego członu ludzkiej tożsamości, a więc problem przynależności owej „osobnej osoby” do określonej wspólnoty, czy do wspólnot wielu.  Tu dopiero zaczyna się kołowrotek pytań.