Istotnym miernikiem rzeczywistej przynależności każdego Bobusia do określonej zbiorowości czy wspólnoty jest stopień i sposób jego uczestnictwa w jej kulturze. Bywa bardzo różny, zależny i od typu osobowości i od całego zespołu warunków zewnętrznych. O tym można by napisać jeszcze nie jeden regał książek.

Kultura zbiorowości jest zjawiskiem wielopostaciowym, daje się opisywać jako zbiór wspólnych znaków umożliwiających komunikację międzyludzką, albo także jako system wspólnych lub zbliżonych wyobrażeń o świecie i o ujawniających się w nim wartościach i antywartościach. W tym drugim jej rozumieniu niektóre znaki zyskują obok swej podstawowej funkcji wskazywania na określony desygnat, także wtórny sens - sens symboliczny. Otóż uczestnictwo w danej kulturze zakłada nie tylko znajomość słownika jej znaków językowych, ale i pewną orientację w jej podstawowych symbolach. Bez tego na obszarze tej kultury pozostaje się chamem.

Nie obrażaj się o ostrość tego epitetu. Cham, to człowiek, który przeszkadza innym, przekraczając normy przyjętej wokół niego kultury. Jeśli znając je, czyni to świadomie, można mu stawiać zarzut złej woli i w takim przypadku  pojęcie chamstwa wiąże się z negatywną oceną moralną. Kiedy indziej jednak przekroczenie norm wynika po prostu z ich nieznajomości – delikatnie mówimy o tym „z nieobycia”. Moralnie jest ono nie do zaatakowania, dla otoczenia jest jednak też uciążliwe i oczywiście powoduje reakcje nieprzyjazne. Warto o tym mówić, bo stanowi to problem społeczny co najmniej w dwóch obszarach.  Towarzyszy z reguły zjawiskom awansu socjalnego, gdy podlegająca mu osoba nie przyswaja sobie dostatecznie szybko przyjętych w nowo osiągniętym środowisku reguł i symboli kulturowych. Stanowi także ważny element sytuacji przybysza w nieznanym mu wcześniej kraju obcym. Nie znając miejscowej kultury, obyczaju i norm zachowania, na każdym kroku nieświadomie manifestuje swoją inność, obcość i w efekcie podkreśla dystans, oddalający go od otoczenia. Bywa dla niego uciążliwy i w tym kulturowym sensie okazuje się właśnie chamem. Podczas dziewięcioletniej emigracyjnej tułaczki sam – gość podobno jako tako wychowany i wykształcony - zmagałem się z tym kłopotem. We współczesnej dobie nasilenia międzynarodowych i międzykontynentalnych migracji problem ten oczywiście narasta i wymaga znalezienia właściwych rozwiązań.

Nie bardzo sprzyjają  temu  hałaśliwe  i nie pozbawione inwektyw  spory między zacietrzewionymi zwolennikami dwóch zaprzeczających sobie wzajemnie teorii, czy może mitów: multi- i mono- kulturalizmu. W swych radykalnych sformułowaniach obie  są dziś oczywiście nieprawdziwe – i pozostaną nimi jeszcze bardzo długo.  Kultur radykalnie odseparowanych od wpływów obcych nie ma, ale nie było ich naprawdę i za czasów Mojżesza, skoro musiał on z wysiłkiem walczyć o trwanie odrębności religijno-kulturowej Narodu Wybranego. Wszyscy jesteśmy po trosze mieszańcami  - i pozostaniemy nimi dalej. Mono-kulturalizm jest fikcją, potrzebną głównie niektórym politykom. Podobnie jest z przeciwną  teorią multi-kulturalizmu:  globalne ujednolicenie czy wymieszanie kultur nam nie grozi, ani poprzez przemoc i dominację polityczną czy rynkową najsilniejszego gracza, ani przez dokonujące się w trakcie migracji rozbełtanie różnych tożsamościowych wątków. Takiej „homogenizacji kultury” i „unieważnienia różnic” nie da się przeprowadzić jutro, tak jak nie zdołali tego trwale osiągnąć ani Helleni dwa tysiące, ani twórcy zachodnio-europejskiej średniowiecznej Christianitatis - tysiąc, ani wszechstronnie silni kolonizatorzy - trzysta i dwieście lat temu.  Osiągnięcia ich za każdym razem były bardzo duże, ale po pewnym czasie rozmaitość  światów lokalnych i ludzi „tutejszych” okazywała się wciąż żywotna i miejscowe korzenie wydawały owoce swej odrębnej tożsamości. Toteż geografia rozmaitych kultur jako dziedzina wiedzy o świecie wciąż ma się dobrze.  A z nią stale pozostaje żywe Homerowe pytanie o relację między Gospodarzem i Gościem na każdym miejscu globu.